Gdy światowe giełdy akcji notują nowe dołki, kryptowaluty wyraźnie łapią drugi oddech. Jeszcze tydzień temu wartość jednego bitcoina wynosiła 3,2 tys. dolarów, tymczasem dzisiaj (24.12) wzrosła do blisko 4,4 tys. dol. Podwyżki nie dotyczą tylko największej z kryptowalut. Rośnie cały rynek. Niektóre z czołowych (pod względem kapitalizacji) kryptowalut zanotowały grubo ponad 100-procentowe zyski (np. bitcoin cash).

Ceny w górę. Jednego wyraźnego powodu brak

Choć wzrosty wydają się imponujące, do cen z połowy listopada br., którym przecież daleko było do rekordów, brakuje jeszcze dużo. Bitcoin musiałby zyskać jeszcze ok. 50 proc., by osiągnąć poziomy sprzed niespełna półtora miesiąca. Czy to możliwe? Na pewno po okresie stagnacji na rynek kryptowalut powróciła wysoka zmienność, czyli cecha, która praktycznie zawsze go charakteryzowała.

Bezpośrednich powodów bieżącego wzrostu jednak nie było. Część uczestników rynku mogła uznać, że ceny są już wystarczająco nisko, aby ponownie zwiększać swoje zaangażowanie w kryptowaluty. Było to szczególnie istotne dla firmy i osób trudniących się kopaniem kryptowalut. Bieżące ceny bitcoina są nadal dla znacznej części mniejszych podmiotów poniżej poziomu opłacalności.

Co planuje Facebook?

Jeszcze przed weekendem agencja informacyjna Bloomberg, powołując się na anonimowe źródła, doniosła, że Facebook pracuje nad własną kryptowalutą. Miałby być ona przeznaczona do płatności dla komunikatora WhatsApp. Nie będzie to jednak typowa kryptowaluta jak np. bitcoin, tylko tzw. stablecoin (pol. stabilna moneta), gdyż ma być powiązana z dolarem. Zmniejsza to drastycznie ryzyko nagłych zmian jej wartości.

Problemem większości stablecoinów jest jednak ich klasyfikacja. Są postrzegane jako instrumenty finansowe (nie jako waluty), co utrudnia obrót. Do tej pory w ich rozwój zaangażowane były relatywnie małe podmioty, a projekty kończyły się fiaskiem bądź bardzo mocno ograniczonym powodzeniem.

Istnieje jednak spora szansa, że takiemu gigantowi technologicznemu jak Facebook uda się wprowadzić własnego stablecoina w miriadzie regulacji, które niekoniecznie temu sprzyjają. Nawet jeśli tak się stanie, to w najbliższym czasie płatności nie zostaną uruchomione globalnie. Najpierw zostaną wprowadzone w Indiach. Nie jest to przypadkowy wybór. Chodzi tu nie tylko o ogromną bazę użytkowników, ale także o to, że transfery pieniężne do Indii są najwyższe ze wszystkich krajów na świecie. W 2017 r. wyniosły 69 mld dolarów. Ponad połowa z nich pochodziła tylko z trzech krajów: Zjednoczonych Emiratów Arabskich, USA i Arabii Saudyjskiej.

Dobra wiadomość z krótkim terminem przydatności

W bieżącym klimacie na rynku kryptowalut (dołki cenowe i ostatnie odreagowanie) zamysł Facebooka może być nawet pozytywną informacją, pokazującą, że giganci technologiczni interesują się wykorzystaniem technologii blockchain i kryptowalut. W szczególności, że Facebook na początku bieżącego roku wprowadził zakaz reklam powiązanych z kryptowalutami (ICO) w swojej sieci, co z kolei negatywnie wpłynęło cały rynek.

W dłuższej perspektywie jednak nie musi to być tak dobra informacja, raczej neutralna lub nawet mająca negatywne konotacje. Popyt z tego tytułu na inne kryptowaluty się nie zwiększy się. Może się nawet okazać, że największe firmy technologiczne będą bardziej skłonne tworzyć własne kryptowaluty niż wykorzystywać już istniejące. Utylizując swoją ogromną bazę użytkowników, rozwiązania, które zamierza wprowadzić Facebook (najpierw WhatsApp, później Messenger czy Instagram), mogą nawet przyczynić się do spadku zainteresowania częścią mniejszych kryptowalut.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl



Dokładnie rok temu bitcoin kosztował 20 tys. dolarów. Z rekordowego poziomu upadł nisko i dziś jest wart sześć razy mniej. Czy najpopularniejsza kryptowaluta osiągnęła dno, od którego zdoła się odbić?

W piątek na wielu giełdach notowania bitcoina spadły do poziomu ok. 3,2 tys. dolarów. Było to najmniej od połowy września ub.r. W poniedziałek po południu cena wzrosła do 3,5 tys. dol. To jednak nieporównywalnie mniej niż np. w połowie listopada, kiedy odnotowaliśmy wartość 6,5 tys. Nie wspominając już o poziomie sprzed dokładnie 12 miesięcy, kiedy na wielu giełdach notowania przekroczyły 20 tys. dol.

Rok niespełnionych nadziei i upadku

Co się więc stało przez ten ostatni rok? Czynników, które spowodowały spadek, było wiele. Chodzi o m.in. spektakularne ataki hakerów na giełdy, zaostrzenie przepisów czy też zakaz obrotu kryptowalutami w niektórych krajach, ale także o brak regulacji i instrumentów finansowych zwiększających zaangażowanie instytucji finansowych w kryptowaluty. Generalny powód drastycznej przeceny bitcoina, a także innych kryptowalut, można jednak sprowadzić do jednego: zbyt wygórowane oczekiwania.

Po medialnej hossie kryptowalutom zwiastowano świetlaną przyszłość. Szacunki bitcoina w przedziale 50-100 tys. nie wydawały się wtedy abstrakcją, tylko kwestią czasu.

Wybujałe nadzieje dosyć szybko zaczęły zderzać się z rzeczywistością. Nie nastąpiła powszechnie oczekiwana adaptacja kryptowalut do codziennego użytku. Posypały się za to ataki hakerskie, np. typu ransomware. Straty sięgały setek milionów dolarów.

W obecnym stadium, w jakim znajdują się kryptowaluty, szanse powrotu na ścieżkę wzrostu nie zależą od inwestorów detalicznych, ale od instytucjonalnych. Żeby jednak do tego doszło, rynek musiałby zostać bardziej uregulowany, by instytucje finansowe czuły się bezpiecznie, przesuwając część swoich środków ze standardowych klas aktywów w kryptowalut. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o USA, za co odpowiedzialny jest głównie SEC (odpowiednik polskiego KNF).

Ważny awans w Białym Domu

Choć SEC jest niezależną instytucją państwową, to coś istotnego dla kryptowalut wydarzyło się w Białym Domu. Prezydent Donald Trump mianował Micka Mulavaneya na nowego szefa sztabu (od początku 2019 r.). Mulavaney jest jedną z osób, które aktywnie pracowały przy założeniu Blockchain Caucus w amerykańskim Kongresie. Mowa o grupie ustawodawców zajmujących się m.in. zmianami prawnymi w kontekście upowszechnienia się obrotu kryptowalutami.

M.in. dlatego pierwszy kwartał przyszłego roku może okazać się dużo lepszy zarówno dla bitcoina, jak i innych kryptowalut. Mulavaney wprawdzie nie będzie miał praktycznie żadnej bezpośredniej mocy sprawczej nad nowymi regulacjami. Jednak jego wpływ może okazać się niewielkim, ale istotnym bodźcem, którego potrzebował rynek kryptowalut, by obudzić się z marazmu.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl


cryptocurrency-3423264_640.jpg

Spadające ceny kryptowalut stają się coraz bardziej problematyczne dla ich indywidualnych wydobywców. Co najmniej 100 tys. kopiących kryptowaluty w ostatnim okresie musiało zaprzestać swojej działalności.

Od września br. odłączono ok. 1,4 mln serwerów (dane: Autonomous Research, Fundstrat Global Advisors). Trend ten nie może dziwić. Rok temu, w połowie grudnia, cena bitcoina wynosiła jeszcze 20 tys. dolarów. Inne większe kryptowaluty w tym okresie również osiągały swoje szczyty.

Siłą rzeczy spowodowało to silne zwiększenie zainteresowania wydobywaniem kryptowalut. Jednak już w połowie tego roku dało odczuć się mocną zadyszkę w tym biznesie. Znacznie obniżył się popyt na karty graficzne wykorzystywane do kopania kryptowalut. Przyczyniło się to do spadku cen akcji największego na świecie producenta kart graficznych, nVidia, z ok. 800 do 400 dolarów w sierpniu.

Obecne dociśnięcie cen kryptowalut w jeszcze większym stopniu wywołuje inny ciekawy efekt. Malachi Salcido, zarządzający jedną z największych firm w Ameryce Północnej trudniącej się m.in. kopaniem kryptowalut (Salcido Enterprises), przyznał na łamach agencji Bloomberg, że spadek cen kryptowalut spowodował równoczesny spadek marży na wydobyciu (przed podatkami i amortyzacją) z ok. 40 proc. do 20 proc. Jednakże ostatnie silne spadki cenowe i szybsze tempo wykruszenia się dużo mniejszych konkurentów spowodowało powrót tej marży do 40 proc.

Koncentracja kopania kryptowalut, ściślej mocy obliczeniowej, w dużo mniejszym kręgu wydobywców zwiększa ryzyko przeprowadzenia tzw. ataku 51-procentowego. W przypadku takiego ataku część lub wszystkie transakcje mogą zostać cofnięte. Można także powstrzymać nowe transakcje przed ich przeprowadzeniem oraz wydawać kryptowalutę de facto dwa razy (zjawisko double spending), coś, co jest obecnie praktycznie niemożliwe. Nie jest to tylko teoretyczne zagrożenie. Zjawisko to wystąpiło już w przypadku dwóch kryptowalut: zencash i bitcoin gold, w tym drugim z rynku ubyło ok. 18 mln dolarów (w maju tego roku).

Bieżąca sytuacja na rynku kryptowalut zdecydowanie sprzyja największym firmom, które są w stanie obniżać koszt jednostkowy poprzez efekt skali. Aby wydobycie dla mniejszych podmiotów było znowu bardziej opłacalne, ceny kryptowalut musiałyby na stałe wzrosnąć. Większości małym podmiotom przy bieżących poziomach cenowych po prostu nie opłaca się wydobywać.

Tymczasem ceny kryptowalut w dalszym ciągu szorują po dnie. W wielu przypadkach kursy pozostają przy najniższych poziomach od ponad roku. Cena bitcoina, stanowiącego nieco ponad połowę całego rynku, oscyluje w okolicy 4 tys. Trudno powiedzieć, czy to już jest dno. Jednakże oprócz splotu wielu czynników niesprzyjających wirtualnym walutom wagi nabiera jeden dodatkowy.

Oferty publiczne na rynku kryptowalut, tzw. ICO, są od jakiegoś czasu na świeczniku władz federalnych USA. W całym 2016 r. w ICO zebrano mniej niż 100 mln dolarów. Według ostatniego raportu ICObench, do końca października tego roku była to kwota 22,8 mld dolarów. Silniejsze przeciwdziałanie oszustwom mocno studzi entuzjazm do nowych ICO.

W związku z tym duża część zebranych w ten sposób kryptowalut, głównie ether i bitcoin, może być sprzedawana. Presja na ceny kryptowalut może więc przedłużyć się na pierwsze miesiące nowego roku.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl


bitcoin-2643160_640.jpg

Największe kryptowaluty traciły ponad 10 proc. wartości w ciągu ostatniej doby, mniejsze nawet ponad 20 proc. Jedną z przyczyn spadków cen może być “hard fork”, czyli wprowadzenie nowego oprogramowania dla bitcoin cash. Prawda jest jednak taka, że ceny kryptowalut szorują po dnie od dłuższego czasu.


bitcoin-3089728_640.jpg

Relatywnie niska wycena kryptowalut, spore straty od początku roku oraz wyciszenie tematu w mediach nie przeszkadzają inwestorom instytucjonalnym w lokowaniu rekordowych kwot w wirtualne waluty. Czy to znak, że ich ceny niebawem ponownie wkroczą na ścieżkę wzrostu?

Królestwo bitcoina rozciąga się na ponad połowę wartości całego rynku kryptowalut. W piątek jego wartość rynkowa względem wszystkich konkurentów wynosiła 54 proc., wg Coinmarketcap. Ostatnio królestwo jednak mocno zubożało – tylko w tym roku bitcoin stracił niemal połowę swojej wartości, a jeszcze więcej od szczytu, gdy w połowie grudnia ub.r. kosztował blisko 20 tys. dolarów. Tymczasem dziś cena jednostki to ok. 6,4 tys. dol.

Rekiny płyną na żer

Spadek ceny, jaki obserwowaliśmy w tym okresie, odzwierciedla zmniejszająca się częstotliwość wyszukiwania tematów związanych z kryptowalutami i samym bitcoinem w największej internetowej wyszukiwarce Google. Zainteresowanie inwestorów detalicznych, tych którzy właśnie w przeważającej mierze byli odpowiedzialni za astronomiczne wzrosty kryptowalut, wyraźnie opada.

Tym większe zdziwienie może wywołać fakt, że odwrotną sytuację obserwujemy wśród inwestorów instytucjonalnych, tj. dużych graczy. Jak podaje CNBC, największy fundusz inwestujący w kryptowaluty na świecie, nowojorski Greyscale Investment, notuje właśnie rekordowy napływ kapitału. Z raportu finansowego firmy wynika, że tylko w trzecim kwartale inwestycje w fundusz zwiększyły się o 81 mln dolarów, a to o 33 proc. więcej niż w poprzednim kwartale. Z tej kwoty zdecydowana większość, 70 proc., pochodziła od inwestorów instytucjonalnych, czyli m.in. funduszy hedgingowych i emerytalnych (oczywiście niepolskich).

I w tym przypadku bitcoin także królował. 73 proc. całości inwestycji w tym okresie napłynęło do produktu związanego z najpopularniejszą z kryptowalut. Greyscale zarządza już aktywami w wirtualnych walutach o łącznej wartości 1,5 miliarda dolarów. Co ciekawe, w okresie od stycznia do września br., czyli akurat w czasie gdy kryptowaluty notowały stopniowy spadek cen, do funduszu napłynęło 330 mln dol. kapitału – najwięcej w historii jego istnienia, jeżeli popatrzymy na napływ kapitału od stycznia do końca września w poprzednich latach.

Ostrożności nigdy za wiele

Wydaje się więc dosyć jasne, że cenowe spadki inwestorzy instytucjonalni postrzegają jako dobrą okazję do zwiększenia ekspozycji na kryptowaluty. To z kolei może być sygnałem, że wyczekiwany wzrost cen jest tuż za rogiem. Może, bo kryptowaluty standardowym aktywem nie są i cały czas nierozwiązane pozostają kwestie regulacyjne czy zastosowania.

A zdrowego sceptycyzmu daleko szukać nie trzeba. BlackRock, który ma pod swoja wodzą aktywa o wartości 1,5 bilionów dol., nie zamierza angażować się w kryptowaluty i uruchamiać opartego o nie funduszu ETF.

Wprawdzie Larry Fink, prezes BlackRock, nie wykluczył takiej możliwości definitywnie, ale dodał, że wszystko zależy od wprowadzenia regulacji. “Ostatecznie musiałyby być poparte przez jakiś rząd” – powiedział w wywiadzie dla CNBC. “Nie czuje tego, by jakikolwiek rząd miał na to zezwolić, jeżeli nie będzie miał pojęcia, gdzie te pieniądze płyną, w związku z unikaniem podatków czy innymi kwestiami” – dodał.

Trend napływu coraz większej ilości kapitału do największego funduszy kryptowalutowego może być pozytywnym znakiem, ale należy również zachować dawkę sceptycyzmu. Kwoty inwestowane w kryptowaluty są cały czas relatywnie niewielkie. Wspomniany największy fundusz kryptowalut na świecie jest ciągle tysiąc razy mniejszy od największego funduszu zarządzającego tradycyjnymi aktywami.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl