cryptocurrency-3409725_640.jpg

Jak długo będziemy czekać, aż kryptowaluty wedrą się do naszej codzienności? Niedługo. Facebook i inne największe komunikatory na świecie tworzą własne kryptowaluty. To fundamentalne zmiany dla rynku.

Adaptacja kryptowalut przez duże, międzynarodowe firmy nabiera tempa. Po ogłoszeniu wprowadzenia do użycia własnych kryptowalut przez amerykański bank J.P. Morgan Chase i szwajcarski Julius Baer do grona dołączają firmy oferujące aplikacje do wysyłania wiadomości, m.in. Facebook, Telegram, Signal, Line i Kakao. W sumie blisko dwa miliardy ludzie na świecie niebawem skorzysta z kryptowalut.


matrix-3109378_640.jpg

W połowie lutego jeden z największych banków – amerykański J.P. Morgan Chase ujawnił światu, że stworzył własną kryptowalutę JPM Coin. To może przynieść przełom w systemie bankowości.

W najbliższych miesiącach JPM Coin wejdzie w fazę prób i będzie wykorzystywany tylko do niewielkiej części transakcji amerykańskiego banku. Potencjał jednak jest ogromny. Według danych J.P. Morgan Chase pod koniec czwartego kwartału ub.r. zarządzał on aktywami (AuM) o wartości ok. 2 bilionów dolarów. Z kolei CNBC podaje, że codziennie transferuje on dla największych korporacji więcej niż 6 bln dol. Dla porównania kapitalizacja całego rynku kryptowalut wynosi obecnie ok. 134 mld dol., czyli tylko niewielką frakcję tego, czym zarządza bank.



Wyrok Sądu Najwyższego w USA z 1946 r. dusi rynek kryptowalut. Problem dostrzegli kongresmeni, a także amerykański regulator finansowy. Najprawdopodobniej jednak nie uda się go szybko rozwiązać, a kryptowaluty czekają ciężkie miesiące.

Ceny kryptowalut od tygodni tkwią niemal w miejscu. Notowania bitcoina ciągle oscylują wokół poziomu 3,5 tys. dolarów. Zasadniczym problemem uniemożliwiającym powrót na ścieżkę wzrostu pozostaje niski poziom zaufania zarówno konsumentów, jak i instytucji finansowych. Zwrot sytuacji mógłby nastąpić wraz z wprowadzeniem regulacji na kluczowych rynkach, takich jak USA, które wyjaśniłyby niejasności dotyczące kryptowalut.

Ucieczka do Szwajcarii

Jedna z kwestii wymagających wyjaśnienia dotyczy tego, jak traktować tokeny emitowane w ramach ICO, tzn. oferty publicznej w świecie kryptowalut. Traktowanie wspomnianych tokenów tak, jak papierów wartościowych może mocno utrudniać życie emitentom, m.in. start-upom pragnącym rozwinąć swój biznes. Będzie to bowiem równoznaczne z nałożeniem całej masy wymogów formalnych, czyniąc wiele projektów nieopłacalnymi. Nic więc dziwnego, że firmy po prostu uciekają z USA do bardziej przyjaznych pod tym względem Szwajcarii czy Malty. Według raportu firmy konsultingowej PwC, na każde 100 tys. mieszkańców Szwajcarii przypada pięć start-upów związanych z kryptowalutami i technologią blockchain, podczas gdy w USA tylko jeden.

Test Howeya 70 lat później

Szwajcarski regulator finansowy (FINMA) równo rok temu opublikował wytyczne, jak będzie traktować różnego rodzaju tokeny z ICO. Zarówno firmy, jak i inwestorzy mają jasność, które tokeny będą traktowane tak, jak papiery wartościowe, a które nie. SEC, czyli nadzorca finansowy w USA – do określenia, co jest papierem wartościowym, a co nie jest – stosuje jednak tzw. test Howeya. Rzecz wywodzi się ze sprawy z 1946 r., która dotyczyła sprzedaży kontraktu na rozwój gaju pomarańczy. Sąd Najwyższy w USA uznał na korzyść SEC, iż był to kontrakt inwestycyjny oznaczający „umowę, transakcję lub projekt, w którym dana osoba inwestuje swoje pieniądze we wspólne przedsiębiorstwo oraz może oczekiwać zysków wyłącznie z wysiłków promotora lub strony trzeciej, i nie ma znaczenia, czy udziały w przedsiębiorstwie są potwierdzone formalnymi certyfikatami, czy nominalnymi udziałami w aktywach fizycznych wykorzystywanych w przedsiębiorstwie”.

Jak wyjść z ram właściwych dla papierów wartościowych?

Dokładnie tej samej próbie poddawane są także tokeny z ICO. Biorąc jednak pod uwagę zdecentralizowany charakter kryptowalut, można się z góry domyślić, że jedna część tokenów nie wpada w definicję kontraktu inwestycyjnego, druga część wpada, ale dla kolejnej dużej części jest to kłopotliwe do określenia. Nie trzeba sięgać nawet daleko pamięcią, by znaleźć praktyczne przykłady tego zagadnienia. W połowie grudnia projekt Basis oddał wszystkie zebrane w ramach ICO 133 mln dolarów, gdyż zaaplikowanie prawa adekwatnego do papierów wartościowych praktycznie uniemożliwiło uruchomienie projektu.

Nie oznacza to jednak, że sprawy podobne do wyżej opisanej pozostają bez echa. Podczas przemówienia w Uniwersytecie w Missouri 8 lutego br. Hester Peirce, komisarz SEC, podkreślała potrzebę działania, by wspierać innowacyjność w sferze kryptowalut, bez zagrożenia dla obecnego prawa odnoszącego się do papierów wartościowych. Przyznała, że część projektów po prostu może nie mieć racji bytu właśnie ze względu na test Howeya i prawa z niego wynikające. Peirce, znana w świecie kryptowalut jako „krypto mama”, nie chciała komentować specyficznych przypadków, ale zapowiedziała: „…moje anteny pójdą w górę, gdy najwyraźniej uzasadnione projekty nie mogą być kontynuowane, ponieważ nasze prawa dotyczące papierów wartościowych sprawiają, że są niewykonalne”.

Długa droga przez Kongres

Nadziei w rozwiązaniu problemów dla kryptowalut wynikających z testu Howeya należy szukać w Kongresie. Jeszcze w ubiegłym roku kongresmeni Warren Davidson oraz Darren Soto zaprezentowali tzw. „Token Taxonomy Act”, który ma na celu określenie, że tokeny (a przynajmniej część z nich) nie są papierami wartościowymi i zasługują na traktowanie ich tak, jak odrębną klasę aktywów. W teorii mogłoby to istotnie ożywić rynek ICO w USA, w efekcie także pozytywnie przekładając się na ceny kryptowalut. Projekt utknął jednak w Kongresie i musi zostać ponownie przedstawiony.

Chociaż wydaje się, że byłby to krok w dobrą stronę, to jego wprowadzenie w życie może potrwać miesiące, a nawet lata. Do tego czasu, nadziei na odbicie na rynku kryptowalut należy prawdopodobnie szukać gdzie indziej.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl


woman-3373913_640.jpg

Żeby przetrwać tzw. rynek niedźwiedzia, część inwestorów angażuje się w proces zwany stakingiem. Umożliwia on osiąganie zysku, nawet gdy ceny kryptowalut tkwią w martwym punkcie.

Wartość jednego bitcoina oscyluje obecnie wokół 3,5 tys. dolarów, przy bardzo małym (jak na kryptowaluty) przedziale zmienności. Adaptacja kryptowalut do systemu finansowego i życia codziennego nie nastąpiła w takim stopniu, jak tego oczekiwano jeszcze rok temu. Obecny stan cenowy jest tego efektem. Nic dziwnego więc, że ludzie czy firmy zaangażowane w kryptowalutowy biznes szukają alternatywnych sposobów, by osiągać zysk.



Cena bitcoina spadła poniżej średniego kosztu jego wydobycia, co sprawia, że część kopiących kryptowaluty może zaniechać zajęcia, które stało się nieopłacalne. Może to wywołać eskalację trendu spadkowego i sprowadzić cenę bitcoina poniżej 2 tys. dolarów.

Rynkowi kryptowalut doskwiera brak pozytywnych bodźców. Nic więc dziwnego, że ceny spadają. Wywiera to dużą presję na trudniących się „kopaniem” kryptowalut. Średni koszt potrzebny do stworzenia jednego bitcoina wynosił 4,060 tys. dol. w IV kwartale ub.r. – wg analizy JPMorgan Chase cytowanej przez agencję Bloomberg. Dzisiaj cena tej największej z kryptowalut waha się w okolicach 3,5 tys. dolarów.

Taki poziom prawdopodobnie będzie stopniowo przyczyniał się do ograniczenia liczby trudniących się tym procesem, szczególnie że nie widać światełka dla kryptowalut. Spadek cen stawia pod znakiem zapytania opłacalność wydobycia bitcoinów praktycznie we wszystkich regionach świata, z wyjątkiem Chin, gdzie średni koszt wykopania jednego bitcoina wg ww. analizy wynosił 2,4 tys. dol. Chińskie podmioty są w stanie tanio kupować energię stanowiącą główny koszt w całym procesie kopania kryptowalut.

Jeżeli z rynku wykruszą się „wydobywcy”, którzy mają wysokie koszty, zyskają na tym podmioty niskokosztowe. Będą one mogły wydobywać więcej bitcoinów, zużywając tyle samo energii. Mogłoby to doprowadzić do spadku kosztów chińskich producentów do poziomu nieco poniżej 1,260 tys. dol. – wg danych JPMorgan Chase. Większa podaż tańszych bitcoinów może z kolei wywierać dodatkową presję na cenę największej kryptowalut, a tym samym także na cały rynek, w którym udział bitcoina nadal wynosi ok. 50 proc.

Czy wartość jednego bitcoina może spaść właśnie do poziomu ok. 1,260 tys. dolarów?

Ciężko uznać taki scenariusz za mało realistyczny, jeśli przeanalizujemy ruchy cenowe. Od połowy grudnia 2017 r. do dzisiaj cena spadła z ok. 20 tys. do 3,5 tys. dol., czyli o ok. 82 proc. Nawet jeśli ponadroczny okres zawęzimy do trzech miesięcy, spadek i tak wydaje się ogromny. Wartość bitcoina od połowy listopada 2018 r. do połowy grudnia obniżyła się z ok. 6,5 tys. dol. do 3,2 tys., czyli o połowę. Spadku ceny poniżej 2 tys. dol., nawet w miesiąc przy mało sprzyjających okolicznościach, nie można więc wykluczyć.

Okoliczności rzeczywiście nie są sprzyjające

Częściowe zamknięcie instytucji federalnych w USA przyczyniło się do wycofania wniosku o wprowadzenie funduszy ETF opartych na bitcoinie do obrotu na giełdzie w USA. W strukturach amerykańskiego regulatora rynku finansowego (SEC) znajdowało się zbyt mało osób, by przeanalizować, a następnie zatwierdzić wniosek. Oczywiście należało się także liczyć z jego odrzuceniem.

Tak czy owak, stanęło na informacji, która nie pomoże kryptowalutom. Tymczasem ten rynek potrzebuje kroków, które przełożą się na większe zaufanie zarówno konsumentów, jak i instytucji finansowych. Bez wprowadzenia regulacji ceny kryptowalut nadal mogą stopniowo osuwać się coraz niżej.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl


analytics-3088958_640.jpg

Japoński regulator finansowy nie zgodzi się na wprowadzenie instrumentów pochodnych opartych o kontrakty terminowe. Będzie to kolejny cios dla kryptowalut, które nie są w stanie wybić się ze spadkowego trendu obserwowanego przez cały 2018 rok.

Wg doniesień agencji informacyjnej Bloomberg, Financial Services Agency (FSA), czyli nadzorca finansowy w Japonii, nie zezwoli na wprowadzenie do obrotu instrumentów pochodnych, takich jak np. kontrakty terminowe czy opcje. Instrumenty te są notowane już od końcówki 2017 r. na giełdach m.in. w USA. Japonia to jednak jeden z największych na świecie rynków kryptowalut i ruch ten może być kolejnym czynnikiem, który uniemożliwi odreagowanie istotnych spadków cenowych, jakie kryptowaluty poniosły w 2018 r.


crypto-6722635_640.jpg

Użytkownicy dwóch platform społecznościowych manipulowali cenami ponad 300 kryptowalut, w tym także bitcoina. Mediana wzrostów cen z tego tytułu wynosiła nawet ponad 20 proc.

Chociaż w końcówce 2018 r. ceny kryptowalut znacznie spadły w relacji do stanu sprzed 12 miesięcy, to prób oszustw z wykorzystaniem wirtualnych walut było nadal wiele. Manipulacjami zajmowały się m.in. amerykański Departament Sprawiedliwości oraz SEC (odpowiednik polskiego KNF). Z tematem zmierzyli się też naukowcy z uniwersytetów w Nowym Meksyku, Tulsie i Tel Avivie, w badaniu pt. „Ekonomia schematów pompuj i porzuć na kryptowalutach”.



2018 rok pod wieloma względami nie był najlepszym okresem dla kryptowalut. Dla bitcoina stanowiącego nieco ponad połowę tego rynku był to czas bardzo zmienny.

Chociaż jego średnia roczna cena (do 18 grudnia br.) wynosząca ok. 7,6 tys. dolarów była najwyższą w historii, to aktualna wartość tej kryptowaluty osiągająca poziom ok. 3,6 tys. dol. jest ponad dwukrotnie niższa. Co gorsza, znajduje się również poniżej średniej ceny za 2017 r., która wynosiła 3,9 tys. dol. (dane wg Bloomberg).

Biorąc pod uwagę, z jaką wartością bitcoin wkracza w kolejny rok, można przyjąć, że jeżeli szybko nie wzrośnie lub nie zwiększy się kilkukrotnie w ciągu najbliższych 12 miesięcy, średnia cena w 2019 r. znajdzie się poniżej poziomu z 2018 r. Co ciekawe, z podobną sytuacją w ostatnich ośmiu latach mieliśmy do czynienia raz, a dokładnie cztery lata temu. W 2014 r. cena bitcoina na koniec roku wynosiła ok. 317 dol. i również znajdowała się poniżej średniej za cały rok. Także średnia za kolejny rok była wtedy o połowę niższa.

Podobny scenariusz może zrealizować się także w nadchodzącym 2019 r. i wcale nie musiałby być zły. Dlaczego?

Ceny kryptowalut w kolejnych latach, aż do przełomu 2017/2018, rosły w bardzo szybkim tempie. Nawet jeżeli średnia cena bitcoina w 2019 r. będzie niższa niż wspomniane 7,6 tys. dol., i tak ta największa z kryptowalut mogłaby zaliczyć pozytywny rok. Gwałtowne wzrosty i spadki cenowe, które obserwowaliśmy rok temu, nie są charakterystyczną cechą „zdrowego” rynku. Spokojny, stopniowy wzrost wartości w 2019 r. może być czymś, czego bitcoin bardzo potrzebuje, szczególnie po turbulencjach z ostatnich 12 miesięcy.

Takie dojrzewanie rynku może sprzyjać znacznemu zwiększeniu zaangażowania inwestorów instytucjonalnych. Elementu, którego obecnie brakuje i który najprawdopodobniej ożywiłby kryptowaluty. Pomógłby on m.in. rynkom ICO i kopania kryptowalut wrzucić wyższy bieg. Choć jest to cały czas kropla w morzu potrzeb tego rynku, to zainteresowanie inwestorów stopniowo wzrastało w 2018 r., nawet pomimo systematycznego spadku cen.

Pod koniec 2017 r. dwie giełdy w Chicago — CME i CBOE — wprowadziły do obrotu notowania kontraktów terminowych (futures) na bitcoina. Pierwsza z nich wyraźnie dominuje (ok. 17 tys. więcej otwartych pozycji), ale łączny obrót w ciągu roku wzrastał. W drugim kwartale zwiększył się o 17 proc., a w trzecim o 12 proc. Czwarty kwartał najprawdopodobniej będzie pierwszym, w którym odnotowany zostanie spadek aktywności. To wynik ostatniego, szybkiego spadku cen kryptowalut, ale także zamieszania na globalnym rynku standardowych aktywów. Chodzi m.in. o bardzo duże zmiany na rynku akcji i surowców pod koniec roku, co przesuwa uwagę inwestorów w tę stronę, gdyż ich zaangażowanie jest tam znacznie większe.

Choć wzrost obrotu kontraktów futures na amerykańskich giełdach nie przełożył się na zwiększenie cen bitcoina w 2018 r., jego dalszy wzrost w nowym roku może wpłynąć na większą stabilizację cenową, a poprzez analogię na kondycję całego rynku. Wydarzenia z poprzednich lat sugerują, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż cena bitcoina na koniec 2019 r. zamknie się powyżej tegorocznej średniej, tj. 7,6 tys. dol. Byłby to ponad dwukrotny wzrost cenowy, w stosunku do bieżącego poziomu. Jak na kryptowaluty nie jest to niczym szczególnym. Optymiści kryptowalut mogą zatem wierzyć, że historia powtórzy się i w tym przypadku, choć oczywiście należy wziąć poprawkę na wysoką zmienność rynku i mało oczekiwane zmiany.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl



Gdy światowe giełdy akcji notują nowe dołki, kryptowaluty wyraźnie łapią drugi oddech. Jeszcze tydzień temu wartość jednego bitcoina wynosiła 3,2 tys. dolarów, tymczasem dzisiaj (24.12) wzrosła do blisko 4,4 tys. dol. Podwyżki nie dotyczą tylko największej z kryptowalut. Rośnie cały rynek. Niektóre z czołowych (pod względem kapitalizacji) kryptowalut zanotowały grubo ponad 100-procentowe zyski (np. bitcoin cash).

Ceny w górę. Jednego wyraźnego powodu brak

Choć wzrosty wydają się imponujące, do cen z połowy listopada br., którym przecież daleko było do rekordów, brakuje jeszcze dużo. Bitcoin musiałby zyskać jeszcze ok. 50 proc., by osiągnąć poziomy sprzed niespełna półtora miesiąca. Czy to możliwe? Na pewno po okresie stagnacji na rynek kryptowalut powróciła wysoka zmienność, czyli cecha, która praktycznie zawsze go charakteryzowała.

Bezpośrednich powodów bieżącego wzrostu jednak nie było. Część uczestników rynku mogła uznać, że ceny są już wystarczająco nisko, aby ponownie zwiększać swoje zaangażowanie w kryptowaluty. Było to szczególnie istotne dla firmy i osób trudniących się kopaniem kryptowalut. Bieżące ceny bitcoina są nadal dla znacznej części mniejszych podmiotów poniżej poziomu opłacalności.

Co planuje Facebook?

Jeszcze przed weekendem agencja informacyjna Bloomberg, powołując się na anonimowe źródła, doniosła, że Facebook pracuje nad własną kryptowalutą. Miałby być ona przeznaczona do płatności dla komunikatora WhatsApp. Nie będzie to jednak typowa kryptowaluta jak np. bitcoin, tylko tzw. stablecoin (pol. stabilna moneta), gdyż ma być powiązana z dolarem. Zmniejsza to drastycznie ryzyko nagłych zmian jej wartości.

Problemem większości stablecoinów jest jednak ich klasyfikacja. Są postrzegane jako instrumenty finansowe (nie jako waluty), co utrudnia obrót. Do tej pory w ich rozwój zaangażowane były relatywnie małe podmioty, a projekty kończyły się fiaskiem bądź bardzo mocno ograniczonym powodzeniem.

Istnieje jednak spora szansa, że takiemu gigantowi technologicznemu jak Facebook uda się wprowadzić własnego stablecoina w miriadzie regulacji, które niekoniecznie temu sprzyjają. Nawet jeśli tak się stanie, to w najbliższym czasie płatności nie zostaną uruchomione globalnie. Najpierw zostaną wprowadzone w Indiach. Nie jest to przypadkowy wybór. Chodzi tu nie tylko o ogromną bazę użytkowników, ale także o to, że transfery pieniężne do Indii są najwyższe ze wszystkich krajów na świecie. W 2017 r. wyniosły 69 mld dolarów. Ponad połowa z nich pochodziła tylko z trzech krajów: Zjednoczonych Emiratów Arabskich, USA i Arabii Saudyjskiej.

Dobra wiadomość z krótkim terminem przydatności

W bieżącym klimacie na rynku kryptowalut (dołki cenowe i ostatnie odreagowanie) zamysł Facebooka może być nawet pozytywną informacją, pokazującą, że giganci technologiczni interesują się wykorzystaniem technologii blockchain i kryptowalut. W szczególności, że Facebook na początku bieżącego roku wprowadził zakaz reklam powiązanych z kryptowalutami (ICO) w swojej sieci, co z kolei negatywnie wpłynęło cały rynek.

W dłuższej perspektywie jednak nie musi to być tak dobra informacja, raczej neutralna lub nawet mająca negatywne konotacje. Popyt z tego tytułu na inne kryptowaluty się nie zwiększy się. Może się nawet okazać, że największe firmy technologiczne będą bardziej skłonne tworzyć własne kryptowaluty niż wykorzystywać już istniejące. Utylizując swoją ogromną bazę użytkowników, rozwiązania, które zamierza wprowadzić Facebook (najpierw WhatsApp, później Messenger czy Instagram), mogą nawet przyczynić się do spadku zainteresowania częścią mniejszych kryptowalut.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl



Dokładnie rok temu bitcoin kosztował 20 tys. dolarów. Z rekordowego poziomu upadł nisko i dziś jest wart sześć razy mniej. Czy najpopularniejsza kryptowaluta osiągnęła dno, od którego zdoła się odbić?

W piątek na wielu giełdach notowania bitcoina spadły do poziomu ok. 3,2 tys. dolarów. Było to najmniej od połowy września ub.r. W poniedziałek po południu cena wzrosła do 3,5 tys. dol. To jednak nieporównywalnie mniej niż np. w połowie listopada, kiedy odnotowaliśmy wartość 6,5 tys. Nie wspominając już o poziomie sprzed dokładnie 12 miesięcy, kiedy na wielu giełdach notowania przekroczyły 20 tys. dol.

Rok niespełnionych nadziei i upadku

Co się więc stało przez ten ostatni rok? Czynników, które spowodowały spadek, było wiele. Chodzi o m.in. spektakularne ataki hakerów na giełdy, zaostrzenie przepisów czy też zakaz obrotu kryptowalutami w niektórych krajach, ale także o brak regulacji i instrumentów finansowych zwiększających zaangażowanie instytucji finansowych w kryptowaluty. Generalny powód drastycznej przeceny bitcoina, a także innych kryptowalut, można jednak sprowadzić do jednego: zbyt wygórowane oczekiwania.

Po medialnej hossie kryptowalutom zwiastowano świetlaną przyszłość. Szacunki bitcoina w przedziale 50-100 tys. nie wydawały się wtedy abstrakcją, tylko kwestią czasu.

Wybujałe nadzieje dosyć szybko zaczęły zderzać się z rzeczywistością. Nie nastąpiła powszechnie oczekiwana adaptacja kryptowalut do codziennego użytku. Posypały się za to ataki hakerskie, np. typu ransomware. Straty sięgały setek milionów dolarów.

W obecnym stadium, w jakim znajdują się kryptowaluty, szanse powrotu na ścieżkę wzrostu nie zależą od inwestorów detalicznych, ale od instytucjonalnych. Żeby jednak do tego doszło, rynek musiałby zostać bardziej uregulowany, by instytucje finansowe czuły się bezpiecznie, przesuwając część swoich środków ze standardowych klas aktywów w kryptowalut. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o USA, za co odpowiedzialny jest głównie SEC (odpowiednik polskiego KNF).

Ważny awans w Białym Domu

Choć SEC jest niezależną instytucją państwową, to coś istotnego dla kryptowalut wydarzyło się w Białym Domu. Prezydent Donald Trump mianował Micka Mulavaneya na nowego szefa sztabu (od początku 2019 r.). Mulavaney jest jedną z osób, które aktywnie pracowały przy założeniu Blockchain Caucus w amerykańskim Kongresie. Mowa o grupie ustawodawców zajmujących się m.in. zmianami prawnymi w kontekście upowszechnienia się obrotu kryptowalutami.

M.in. dlatego pierwszy kwartał przyszłego roku może okazać się dużo lepszy zarówno dla bitcoina, jak i innych kryptowalut. Mulavaney wprawdzie nie będzie miał praktycznie żadnej bezpośredniej mocy sprawczej nad nowymi regulacjami. Jednak jego wpływ może okazać się niewielkim, ale istotnym bodźcem, którego potrzebował rynek kryptowalut, by obudzić się z marazmu.

Bartosz Grejner – analityk rynkowy

Kantor wymiany walut on-line Zielona Góra

www.cinkciarz.pl